Czterech jazzowych instrumentalistów i raper. Muzyka, która nie jest ani stuprocentowym jazzem, ani rapem. W końcu płyta, która niesie pozytywne przesłanie dla słuchaczy. Przedstawiciele projektu Eskaubei & Tomek Nowak Quartet mówią o współpracy z For Tune, wolności w zespole, pozytywnym odbiorze ich muzyki oraz tym, kogo nie udało się zaprosić na debiutancki krążek.

Eskaubei & Tomek Nowak Quartet (foto: Patryk Kaflowski/materiały prasowe)

Bartku, Tomku, czy pamiętacie koncert Art Celebtarion: Jazz & Hip-Hip w Rzeszowie?
Eskaubei: Pewnie! To był świetny koncert, który zapamiętaliśmy bardzo pozytywnie i dzięki któremu zawiązało się kilka znajomości. Nie mam na myśli tylko naszej relacji z Tomkiem, bo przecież Zbigniew Jakubek pojawił się później na płycie Mesa „Trzeba było zostać dresiarzem”. Podobnie kwestia wygląda z Epromem, którego współpraca z Mesem zacieśniła się po rzeszowskim koncercie. Robert Cichy także gościnnie dograł się na „Będzie dobrze” dzięki tamtej imprezie. Z tego co wiem, to Bernard Maseli pracuje aktualnie nad płytą, na której pojawią się m.in. muzycy, którzy brali udział w tamtym koncercie.

Wasze drogi przecięły się przy okazji rzeszowskiego koncertu, a jak do zespołu dołączyła reszta muzyków, czyli Kuba Płużek, Alan Wykpisz i Filip Mozul?
Eskaubei: Skład kompletował Tomek ponieważ znał chłopaków z krakowskiego środowiska muzycznego.

Tomku, czy możesz zdradzić czym kierowałeś się przy wyborze muzyków do zespołu?
Tomek Nowak: Klucz w kwestii wyboru muzyków był prosty: najlepsi z najlepszych. Pod kątem muzyki, którą pisałem z myślą o tym projekcie, są to ludzie trafieni w stu procentach. Myślę, że każdy, kto posłucha naszej wspólnej płyty, zrozumie o czym mówię. Ta kombinacja jest po prostu magiczna.
Eskaubei: Ja zawsze podkreślam, że Tomek w tej kwestii wykazał się wielką intuicją, ponieważ panowie chyba nigdy wcześniej nie grali razem w czwórkę.
Tomek Nowa: Zgadza się, wcześniej nie mieliśmy okazji grać w czwórkę.
Eskaubei: Tomek ten skład w pewien sposób więc wymyślił od początku. Na próbie okazało się, że to działa. Później przyszedł czas na pierwszy koncert, który fajnie odpalił. Wszystkim nam spodobała się energia, jaka przepływała między nami i wtedy podjęliśmy decyzję, że trzeba zrobić wspólną płytę.

Jak wyglądał podział obowiązków w trakcie pracy nad płytą?
Tomek Nowak: Na płycie znalazły się w większości moje kompozycje, do tego pojawia się jedna kompozycja Kuby (Płużka – przyp. red.). Od początku miałem mocno sprecyzowany zarys utworów. Założenie było takie, aby nagrać tę płytę przy wykorzystaniu wyłącznie instrumentów akustycznych plus wstawek didżeja. Bez elektroniki, tylko żywe bębny, kontrabas, fortepian, trąbka. Jedynie do prądu podłączony był wurlitzer, ponieważ piano fender też jest przecież instrumentem elektro-akustycznym, zresztą dosyć vintage’owym. Nie ma tego, co charakteryzuje rapowe płyty sięgające po jazz, czyli samplowania. Nagraliśmy wszystko na tzw. setkę, w bardzo krótkim czasie. Można powiedzieć, że płyta powstałą w jazzowy sposób.

Z racji tego, że płyta nie jest ani stricte jazzowa, ani stricte rapowa, praca nad nią musiała nieco różnić się od tego, co robiliście do tej pory. Czy dochodziło na przykład do sytuacji, że jazzman ingerował w kwestie rapowe i odwrotnie?
Tomek Nowak: Nie. Bartek zajmował się warstwą tekstową, ja muzyką. Kiedy miałem gotowe kompozycje, Bartek wybrał teksty ze swojej kolekcji, bo wiem, że takową posiada. Jak znam życie, już pewnie skończone są już wersy na drugą płytę. (śmiech)
Eskaubei: Muszę sprostować, ponieważ część rzeczy dopisałem na podstawie szkiców utworów, jakie Tomek przedstawił mi na początku, a co do drugiej płyty to rzeczywiście mam już coś w zanadrzu.
Tomek Nowak: Odpowiadając na twoje pytanie o formę pracy nad kompozycjami, to w kwestii muzyki w mojej głowie zrodził się pomysł, aby napisać muzykę, która będzie w miarę nowoczesna, której nie nazwałbym ani jazzem, ani rapem. Dla mnie jest to bowiem muzyka, która zawiera elementy tych dwóch gatunków, ale nie jest w pełni żadnym z nich. Przede wszystkim jednak chciałem napisać muzykę, którą będzie się dobrze grało, którą będzie się dobrze słuchało i z którą będzie można dotrzeć do nieco szerszej publiczności.

Mam, być może mylne wrażenie, że płyta „Będzie dobrze” zostanie w zawieszeniu pomiędzy środowiskiem jazzowym a środowiskiem hip-hopowym, że jako album będzie za mało jazzowa dla słuchaczy jazzu i za mało rapowa dla miłośników rapu. Nie boicie się tego, że przez to zawieszeni, materiał przejdzie niezauważony?
Tomek Nowak: W tym momencie jazz jest bardzo rozległym pojęciem, występuje w nim wiele podgatunków i stylów. Nie boimy się tego, że nie zostaniemy przyjęci dobrze przez jedno lub drugie środowisko. Generalnie jesteśmy czasami bardzo zaskoczeni, że ludzie, którzy ani nie są związani z jazzem, ani z hip-hopem, przychodzą na nasze koncerty i są zadowoleni z tego, co usłyszą.
Eskaubei: Tak, na nasze koncerty przychodzi sporo osób, które są otwarte na wszelaką muzykę, ludzi, którzy nie ograniczają się do szufladkowania gatunków.

Spróbowałbyś zatem opisać typowego słuchacza, który przychodzi na wasze koncerty?
Eskaubei: Gdybym miał scharakteryzować naszego słuchacza, to byłaby to na pewno osoba dojrzała – chociaż trudno tutaj mówić o kategorii wiekowej, bo sam zespół jest też rozpięty wiekowo. Byłaby to osoba, która w muzyce i w tekstach szuka czegoś innego od tego, co proponują dzisiaj tak zwani wykonawcy popularni. Ludzi związanych z kulturą hip-hopową na naszych koncertach rzeczywiście nie ma zbyt wielu, aczkolwiek dzisiaj w Tarnowie liczmy na to, że jednak impreza zorganizowana przez ekipę Getup Junkies przyciągnie do klubu sympatyków muzyki hip-hopowej.

Z tego co mówisz, wynika, że środowiska hip-hopowe przyjęło was nieco chłodniej. Lepiej jest z odzewem ze strony słuchaczy jazzu. Dobrze rozumiem?
Eskaubei: Bardzo ciężko to określić. Ze strony ludzi, którzy słuchają jazzu, zawsze spotykam się z dużą otwartością na eksperymenty brzmieniowe.

To może problemem jest niezbyt często spotykane połączenie gatunków muzycznych?
Eskaubei: Takie połączenie, jak nasze, może nie na przestrzeni wielu płyt i nie permanentnie, ale jednak już wcześniej funkcjonowało. Głównie w Stanach Zjednoczonych, gdzie projektów łączących jazz z hip-hopem było sporo. Ludzie, którzy są bardziej osłuchani, mają świadomość tego, że oba gatunki wyrastają z jednego korzenia, że hip-hop od zawsze czerpał garściami z jazzu – najczęściej w formie samplingu. Wydaje mi się, że nasza płyta może dotrzeć do świadomości słuchaczy rapu i jazzu, ale przede wszystkim do ludzi, którzy mają otwarte głowy. A z tym podziałem na słuchaczy i lepsze lub gorsze przyjęcie to w sumie bym nie dramatyzował. Pokażę ci to na przykładzie. Wydało nas wydawnictwo For Tune, kojarzone głównie z jazzem i to takim bardziej awangardowym, natomiast recenzje docierają do nas na ten moment głównie z mediów rapowych i około rapowych. Czekamy cały czas na odzew ze środowiska dziennikarzy jazzowych, ponieważ zwyczajnie jesteśmy ciekawi ich opinii. Najważniejsze jest jednak dla nas to, że materiał sprawdza się na koncertach. Nawet jak ktoś nie jest do końca przekonany, to przychodząc i słuchając tego na żywo, wyrabia sobie ostatecznie pozytywne zdanie na nasz temat. Mieliśmy taką przygodę we Wrocławiu, gdzie w trakcie pierwszej części koncertu reakcje publiczności były dosyć stonowane, a w drugim secie w klubie był już tzw. ogień. Przekonaliśmy do siebie ludzi i czuliśmy energię emanującą od nich. To było bardzo miłe.

Padła nazwa waszego wydawcy, czyli firmy For Tune. Pamiętam jednak, że początkowo projekt Eskaubei & Tomek Nowak Quartet zbierał pieniądze na wydanie płyty w Internecie. Skąd więc taki obrót sprawy i znalezienie się ostatecznie w katalogu For Tune?
Eskaubei: Na samym początku nie mieliśmy perspektyw wydawniczych i myśleliśmy, że wszystko będziemy musieli wykonać sami – czyli sami nagramy płytę, wytłoczymy, wydamy i rozprowadzimy. Postanowiliśmy rozpocząć zbiórkę na portalu Polak Potrafi i okazało się, że jest grupa osób chętnych wesprzeć ten projekt – i to nie tylko wśród naszych znajomych, dlatego byliśmy pozytywnie zaskoczeni. Dziękujemy każdej osobie, która nas wsparła. Otrzymaliśmy również wsparcie od rzeszowskiego C.H. Plaza oraz wydziału kultury miasta Rzeszowa. Kiedy fundusze zostały zebrane i wiedzieliśmy, że możemy nagrać płytę, stwierdziliśmy, że może warto jednak poszukać wsparcia wydawniczego. Pomysł był taki, że nasza oferta miała zawierać już gotowy materiał.
Tomek Nowak: W dzisiejszych czasach generalnie funkcjonuje to tak, że jeśli ktoś nie jest w mainstreamowym wydawnictwie, to z własnych środków musi sfinansować proces nagrania płyty i dopiero z gotowym materiałem szuka wydawcy.
Eskaubei: Doskonałym przykładem jest Nikola Kołodziejczyk. Słuchałem wczoraj audycji w radiowej Dwójce i dowiedziałem się, że on również za własne pieniądze nagrał materiał na płytę i dopiero później, trafił do wydawnictwa For Tune. Niedawno zdobył za ten materiał nagrodę Fryderyka.

Celowaliście bardziej w wydawnictwa hip-hopowe czy jazzowe?
Eskaubei: Szukaliśmy po obu stronach. Kilka hip-hopowych wydawnictw nie podjęło tematu. Jako słuchacze, śledziliśmy działalność For Tune, którą ocenialiśmy pozytywnie i postanowiliśmy spróbować. Mieliśmy obawy czy będą zainteresowani naszym pomysłem na muzykę. Okazało się, że od jakiegoś czasu planowali otworzyć się na inne muzyczne środowiska. Od razu przystali na nasz pomysł. Pojechaliśmy razem z naszą menadżerką Agnieszką do Warszawy na rozmowy. Nie były to jednak rozmowy typu „Może was wydamy, może nie wydamy”. W zamian padło stwierdzenie „Chcemy was wydać”. Szybko przeszliśmy do omówienia szczegółów wydania płyty.

Czyli jesteście zadowoleni ze współpracy z For Tune?
Eskaubei: For Tune wydaje bardzo dużo płyt. Myślę, że jest to robione na niespotykaną aktualnie skalę, jeśli chodzi o polski jazz. Dzięki temu dużo ciekawych pozycji trafia do słuchaczy. Jednocześnie przez to, że w katalogu For Tune co chwilę swoją premierę mają kolejne tytuły, to głównie na nas, artystach, spoczywa sprawa promocji. Zajmujemy się tym na co dzień – myślimy, jakimi kanałami dotrzeć do jak największej liczby odbiorców, jak zainteresować kolejne kluby koncertami. Oczywiście wydawnictwo też robi dużo, na przykład kwestia wysyłki płyt do dziennikarzy, kontakty w środowisku jazzowym, wysyłka płyt z akcji Polak Potrafi to ich sprawa. Reasumując, For Tune zapewnił wprowadzenie materiału na rynek, natomiast głównie po naszej stronie leży jego promocja, szczególnie poza środowiskiem jazzowym. Nie chcę, żeby ktoś odebrał to jako skargę. Słyszałem różne historie związane z dużymi, komercyjnymi wydawnictwami, które nie zapewniały żadnej promocji swoim wykonawcom. Po prostu nikt, tak jak ty, nie będzie chciał zadbać o twoją muzykę. Taka jest rzeczywistość.

Okładka płyty „Będzie dobrze”

Z premedytacją zahaczyłem o temat odczucia względem współpracy z For Tune, ponieważ chciałem poruszyć kwestię okładki, a raczej szablonowego traktowania tego elementu przez wydawcę. Rozumiem, że rzecz ta została wam narzucona i musieliście na to przystać?
Eskaubei: Sprawa wygląda tak, że For Tune ma ustandaryzowaną formę wydawniczą w kwestii okładek. Każda jest czarno-biała, nie może zawierać wizerunku zespołu i ma pewną ustaloną formę nanoszenia nazwy wykonawcy i tytułu płyty. Poza tym mogliśmy umieścić na okładce wszystko. Daliśmy psa. Piotr Droździk, kolega Tomka, przedstawił nam kilka fajnych fotografii swojego autorstwa. Ujęcia psa bardzo się nam spodobało, ponieważ budzi pozytywne skojarzenia. Wracając do pytania, to katalog For Tune jest podzielony na kilka stylistyk muzycznych i każda grupa ma przyporządkowany określony kolor na pasku w okolicach tytułu i nazwy wykonawcy, który powtarza się na kolejnych płytach.

Czy tego typu ograniczenia stanowiły dla was problem?
Tomek Nowak: Nie był to dla nas żaden problem.
Agnieszka Bała (menadżer zespołu): Nawiązując jeszcze do zdjęcia wykorzystanego na okładce, to okazało się ono naprawdę szczęśliwe. Dzięki temu odbiór płyty już na samym początku jest pozytywny. Ludzie spontaniczne, bez naszej ingerencji, przysyłają fotki z płytą w różnych ciekawych sytuacjach i pozach. Ostatnio na przykład Hirek Wrona zrobił sobie takie zdjęcie. To jest akcja, której w ogóle nie planowaliśmy, a która przynosi pozytywny efekt promocyjny. I ten pies ma na to duży wpływ.
Eskaubei: Mnie na przykład ten pies kojarzy się z Filipem (Filipem Mozulem – przyp. red.). Nie obraź się, stary, to jest wyłącznie pozytywne skojarzenie. Też jesteś taki uśmiechnięty, oczko puszczasz do ludzi na koncertach. (gromki śmiech wszystkich członków zespołu)

A singiel? Czy wydawca nie cieszyłby się bardziej, gdyby na utwór promujący materiał wybrany został nieco krótszy numer?
Eskaubei: Dostaliśmy w tej kwestii wolny wybór. Nikt nie wypominał nam również tego, że utwór trwa ponad osiem minut.

Przy wyborze zadziałała popularność Tego Typa Mesa?
Eskaubei: To nie było do końca tak, że wybraliśmy ten kawałek, tylko dlatego, że jest tam Ten Typ Mes. To jest po prostu dobry utwór. Po zagranych do tej pory koncertach, mogę śmiało stwierdzić, że jest to numer, który spotyka się z najlepszym przyjęciem ze strony ludzi. To jest petarda. Na koncertach Kuba wznosi się w nim na swoje wyżyny, jeśli chodzi o partię solową. Filip też gra tutaj niesamowicie. Co do samego Mesa, to uważam, że świetnie wypadł w tym refrenie. Pobawił się rytmiką i wpasował się idealnie w temat.

Przeważnie jest tak, że do utworu singlowego realizowany jest także wideoklip. Czy w tym przypadku również możemy spodziewać się ruchomego obrazka do kawałka „Krok w przód”?
Eskaubei: Kiedy wybieraliśmy singiel, nie mieliśmy możliwości zrealizowania teledysku. Tym bardziej do utworu ośmiominutowego. W ostatnim czasie pojawił się za to wideoklip do utworu tytułowego z płyty „Będzie Dobrze”. Polecamy go waszej uwadze.

Poruszyliśmy wątek Mesa, więc niemal automatycznie w mojej głowie pojawia się płyta „Albo inaczej”, która też w jakiś sposób nawiązuje do łączenia jazzu z rapem. Czy nie czujecie jakiegoś rodzaju złości o to, że premiera płyty sygnowanej logiem Alkopoligamii została przewidziana na ten sam dzień, przez co od razu na starcie zostaliście nieco z tyłu?
Eskaubei: Zupełnie nie mam z tym problemu. Wręcz przeciwnie, cieszę się, ponieważ jest to jakiś przełom w łączeniu jazzu z hip-hopem w Polsce. Nie mam wątpliwości, że ciężko będzie nam konkurować z albumem, na którym pojawiają się chociażby Krystyna Prońko i Zbigniew Wodecki, a promocja płyty jest zakrojona na bardzo szeroką skalę, ale nie jestem do tego negatywnie nastawiony, bo dlaczego miałbym być? Cieszy mnie każdy sukces moich ludzi.
Tomek Nowak: Ja natomiast uważam, że te dwie płyty są od siebie muzycznie odległe. My podeszliśmy do tego bardziej klasycznie: nagraliśmy płytę od podstaw w kwestii muzycznej i tekstowej. „Albo inaczej” wykorzystuje natomiast gotowe teksty hip-hopowe, które nagrane zostały na nowo w formie świetnie zaaranżowanej płyty jazzowej.
Eskaubei: U nas ten rap jest rzeczywiście rapowany. (śmiech) Do Alkopoligamii nie mam żadnego żalu. Zresztą ta wytwórnia rozpatrywała wydanie naszej płyty, ale podejrzewam, że już wtedy mieli w planach „Albo inaczej”. Poza tym wpłacając pieniądze wsparli nas w akcji na Polak Potrafi, a później po koleżeńsku promowali tę zbiórkę na swoich kontach na portalach społecznościowych. Sztama z Alkopoligamią była, jest i będzie trzymana.

Może się wydawać, że czwórka muzyków będzie wystarczająca, aby zadbać o brzmienie płyty. Wy jednak postanowiliście nadać „Będzie dobrze” jeszcze lepszy wygląd i zaprosiliście do współpracy Mr Krime’a. To był pierwszy wybór?
Tomek Nowak: Tak, to był nasz pierwszy wybór. Z Wojtkiem Długoszem (Mr Krime – przyp. red.) znamy się od wielu lat. Jest to mój dobry przyjaciel. Myślę, że doskonale rozumiemy się w kwestiach muzycznych. Jak najbardziej od samego początku wiedziałem, do kogo mam się zwrócić z pytaniem o skrecze na tę płytę.

Krime pojawia się na płycie w siedmiu utworach. Kto wybierał tytuły do oskreczowania?
Tomek Nowak: Wysłałem Wojtkowi cały materiał jeszcze przed miksem i on sam dokonał selekcji utworów, które chciałby ubarwić skreczami. Zostawiłem mu wolną rękę. On przysyłał mi stopniowo swoje propozycje i muszę powiedzieć, że nie było ani jednego momentu i ani jednego fragmentu, z którym bym się nie zgodził.

Ta wolność, jaka zastosowana została w relacji z didżejem, panuje również w szeregach zespołu?
Eskaubei: To jest chyba jedna z cech charakterystycznych tego zespołu. Nikt nikomu nie mówi, co ma konkretnie zagrać. Jest jak w jazzie: pojawia się pewien zakres wolności, którą każdy z nas stara się wykorzystać.
Tomek Nowak: Wychodzę z założenia, że jeśli na scenie pojawia się porozumienie pomiędzy muzykami, to słowa są zbędne. Trzeba tylko grać, słuchać się wzajemnie i prezentowana muzyka jest wtedy na dobrym poziomie.

Czy w świetle tych słów, mam rozumieć, że podczas koncertów pozwalacie sobie na więcej niż na płycie?
Tomek Nowak: Powiedziałbym, że płyta generalnie nie odbiega jakoś znacząco od koncertów. Oczywiście w sytuacji grania na żywo mamy większą wolność, nie ograniczają nas ramy czasowe. Formy utworów są jednak takie same, ponieważ komponując muzykę z myślą o „Będzie dobrze” od razu skupiałem się na tym, aby materiał był przystosowany do grania na żywo. To miał być materiał, który moglibyśmy – bez problemów i zbyt dużych ingerencji w formę utworów – zagrać na żywo. Wiąże się z tym również fakt, że nie chciałem zapraszać na płytę dwudziestu instrumentalistów, ponieważ później zwyczajnie pojawiłby się problem przeniesienia tego ze studia na scenę.

Goście-instrumentaliści byli zatem od początku nie brani pod uwagę, ale czy jest może ktoś, kogo chcieliście bardzo zaprosić do udziału w nagraniach, ale niestety nie udało się?
Tomek Nowak: Wymarzyłem sobie, żeby na płytę zaprosić człowieka, którego bardzo długo znam i z którym współpracuję. Chodzi mi o światowej sławy skrzypka Nigela Kennedy’ego. Niestety, nie udało się tego sfinalizować, ponieważ Nigel zwyczajnie nie miał czasu. Jest rozchwytywanym muzykiem, który mnóstwo koncertuje na całym świecie. Nie poddaję się jednak i mam nadzieję, że może na drugiej płycie już się pojawi.

Podczas naszej rozmowy sformułowanie „druga płyta” poda już drugi raz. Rozumiem zatem, że nie jest to temat tabu. Jak zatem zapatrujecie się na nagranie kolejnego krążka? Czy będzie to kontynuacja jeden do jednego tego, co znajdujemy na „Będzie dobrze”, a może pojawiają się już pomysły odbiegające od łączenia jazzu z rapem?
Tomek Nowak: Jeszcze dokładnie nie wiem, jak to będzie wyglądało. Nie minął nawet miesiąc od ukazania się „Będzie dobrze”, więc trudno jest cokolwiek powiedzieć na ten temat. Na razie chcemy zebrać trochę opinii o tej płycie, zastanowić się czego byśmy tak naprawdę chcieli i oczekiwali – od siebie i od nowego materiału – i dopiero wtedy zabierzemy się za tworzenie kolejnego wspólnego krążka.

Pierwsze opinie i recenzje już się pojawiły. Jesteście z nich zadowoleni?
Eskaubei: Mnie cieszy to, że w opiniach słuchaczy i w recenzjach dziennikarzy pojawiają się uwagi o unikatowości takiego połączenia: akustycznego instrumentarium jazzowego, improwizacji i rapu. W kontekście poprzedniego pytanie, to wydaje mi się, że dobrze byłoby utrzymać ten kurs, oczywiście rozszerzając go w kilku miejscach o różne spektra. W tym wydaniu, w jakim teraz prezentujemy muzykę, nie ma odpowiednika na polskiej scenie. I powiem szczerze, że miło jest być kimś, kto proponuje coś, czego nie proponują inni wykonawcy.

Praca w studio (foto: Patryk Kaflowski/materiały prasowe)

Ta unikatowość, jak na krajowy rynek, jest atutem czy obciążeniem? Organizatorzy koncertów bardziej przychylnie patrzą na was dzięki tej kwestii, czy wręcz przeciwnie – boją się takiego eksperymentu?
Tomek Nowak: Uważam, że każdy pracuje na własną markę. Nie łudzę się, że z racji tego, że jest to unikatowe połączenie, od razu pojawi się wielu właścicieli klubów, którzy zaproponują nam terminy na granie. Nie mamy w tej kwestii wielkich oczekiwań. Będzie dobrze, jeżeli publiczność i dziennikarze przyjmą nas pozytywnie. Informacja ta później pójdzie w świat, a my automatycznie dzięki temu zaczniemy grać więcej koncertów.
Eskaubei: Co by jednak nie mówić, zaczyna się nieźle. Wystartować z zupełnie nowym projektem i promować go dziesięciokoncertową trasą, to dobry start.

W waszych wypowiedziach czuć radość ze wspólnego grania, z tego, co ma aktualnie miejsce. Czy taki stan lekkiej euforii sprawił, że zapomnieliście o innych projektach, jaki współtworzycie?
Eskaubei: Ja przez chwilę zapomniałem, naprawdę. Stwierdziłem, że poza niewielką grupą ludzi, środowisko hip-hopowe przez kilkanaście lat, delikatnie mówiąc, miało wyłożone na moją muzykę, dlatego też rap w czystej formie przestał mnie interesować. Od bardzo dawna dążyłem do grania z zespołem. Już jakiś czas temu pojawiły się pierwsze próby takiego grania. Muzycznie wszystko było OK. Problemy pojawiały się na innych płaszczyznach. Twierdzę, że granie z zespołem to droga dla mnie. Nie chciałbym teraz wracać do klasycznego tworzenia rapu. Nie mówię, że będę tego za wszelką cenę unikał. Jeśli ktoś, kogo szanuję, będzie chciał zaprosić mnie na płytę, to wiadomo, że chętnie się dogram. Natomiast jeżeli miałbym widzieć się w innym projekcie, to tylko w zespole z muzykami. Ale mam nadzieję, że będzie szło nam tak świetnie, że nie będę miał na to czasu.
Alan Wykpisz: Ja nie ukrywam, że koncentruję się na działalności także w innych zespołach, które przez długi czas były lub są mi bliższe. High Definition Quartet to jest mój najważniejszy zespół na ten moment. Do tego Pałka/Mika Quartet i Vehemence Quartet. Kuba natomiast działa solo, w kwartecie i z wokalistką Idą Zalewską, do tego grywa z różnymi zespołami.

Filipie, a jak z grupą Agressiva 69?
Filip Mozul: Z Agressivą jest jak z każdym innym zespołem – były lata świetności i teraz trzeba zrobić coś nowego, aby ponownie zaistnieć w świadomości słuchaczy. System pracy jest u nas dość specyficzny. W związku z tym staram się utrzymywać kontakty muzyczne i towarzyskie z wieloma wykonawcami oraz udzielać się w innych projektach, w których daję z siebie jak najwięcej. Życie potoczyło się tak, że stałem się – trochę dla mnie niespodziewanie – niejako muzykiem sesyjnym, ale ma to swoje dobre strony, ponieważ jestem dzięki temu w kwestiach artystycznych panem własnego losu. Gram w zespołach, których twórczość mi się podoba, którą szanuję, której się nie wstydzę. I co jest dla mnie ważne – nie muszę grać komercji, żeby się utrzymać. Mam w planach również projekt solowy.
Alan Wykpisz: Solo na katamaranie!
Filip Mozul: Tak, to będzie moja solówka. (śmiech)

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

Autor

PRZECZYTAJ O POWODACH ZAMKNIĘCIA STRONY

ostatnio popularne