Nowa Coma. Na drugą połowę października czekała cała rzesza fanów łódzkiej formacji. Czy było warto? Zdania są podzielone, ale po kolei.

Tytuł bez nazwy, utarty przez media jako „Czerwony Album”, to piąte wydawnictwo zespołu Piotra Roguckiego. Pierwsze skojarzenia? Z tego co mi wiadomo, to w przeszłości Abradab korzystał z tej błyskotliwej nazwy (pamiętam po dziś dzień „Rapowe ziarno” i „Miasto jest nasze” z tego krążka), a także wieszcz – Czesław Niemen, wraz z początkiem lat siedemdziesiątych.

Nowy album Comy jest znacznie krótszy od swych poprzedników, a dwanaście premierowych utworów składa się raptem na pięćdziesiąt pięć minut ścieżki dźwiękowej, czyli blado stawiając to przy trzydziestu pięciu melodiach na „Hipertrofii”. Pięćdziesiąt pięć minut, które miotają się po różnych stylistykach i nieco dadaistycznych, niezrozumiałych tekstach Roguckiego. Trudno niestety w pięciopozycyjnej dyskografii zespołu obronić „Czerwony Album” przed tezą, iż jest to płyta poziomem… zamykająca całe zestawienie. Owijać w bawełnę nie zamierzam – mimo paru ciekawych fragmentów, nowa płyta nie przekonuje mnie, brnie przeraźliwie w przeciętności i tylko wierni sympatycy hardo będą bronić tych dwunastu kawałków.

Coma (foto: last.fm)

Przebojów pokroju legendarnego „Leszka Żukowskiego”, „Spadam” czy „Dalekiej drogi do domu” nie znajdziemy, a singlowy „Na pół” ikonizuje poziom nowego wydawnictwa – nie jest zła, ale do miana przebojowej jest jej niezmiernie daleko.

Mi do gustu szczególnie przypadł piąty utwór na płycie – „Deszczowa piosenka”. Wspólnych mianowników ze słynnym amerykańskim musicalem z 1952 roku w reżyserii Stanleya Donena jest tu jak na lekarstwo, ale jako pasjonata Łodzi cieszy mnie szczególne natężenie odnośników do „miasta włókniarzy”. Zwłaszcza pierwsze wersy „Limanowskiego, Łódź, kałuże, chlup – tu można dostać w dziób” rozpieszczają mnie swym przekazem i nie zrozumie tego ten, kto po zmroku nie był na ulicy imienia tego socjalistycznego działacza. „Deszczowa piosenka” to dla mnie faworyt na nowy singiel, bo jak nie ona, to która?

„Czerwony Album” to dla mnie parę zwrotek i kilka brzmień, choć jako fan pragnę doszukać się tu jeszcze więcej i jeszcze więcej tych pozytywnych akcentów. Takim akcentem jest chociażby utwór „W chorym sądzie”, który zaczynawszy się delikatną balladą, po dwóch minutach oddaje się mocnym gitarowym brzmieniom, jak za dawnych lat działalności łódzkiej formacji. Niemniej jednak, nie potrafię uchronić Comy przed krytyką, jaka płynie zewsząd, gdy padają słowa… „Czerwony Album”. (Daniel Tworski)

Coma „Czerwony Album”
(2011; Mystic Production)

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

ostatnio popularne